Wstępniak video na You Tube
Kontynuuję moją wycieczkę pokazową po krainie na granicy matematyki i codzienności. Tym razem chcę omówić nieco obszerniej podstawy czegoś, czym wykładowcy straszą (czasami) studentów na zajęciach z podstaw statystyki. „Myślicie, że te podstawy są trudne ? To poczekajcie, aż zaczniecie się uczyć statystyki Bayesowskiej: to dopiero jest trudne”. Chcę przybliżyć moim czytelnikom podstawy właśnie tego straszaka, czyli statystyki Bayesowskiej.
Aha, no tak. We wcześniejszych wpisach zapowiadałem, że będę omawiał sposób, w jaki podstawowe twierdzenia nauk społecznych można zastosować w praktyce. Przyjrzeliśmy się już dwóm takim twierdzeniom. Pierwsze, całkiem banalnie mówi: jesteśmy zbiorowością (patrz „Gra w tożsamość”). Drugie postuluje, że prawie wszystko co robimy, robimy w sposób powtarzalny, według powtarzalnych wzorców, a każdy taki wzorzec można rozpisać jako sekwencję (patrz „Czasami coś odrasta”). Pora na trzecie: powtarzalne wzorce zachowań tworzymy poprzez uczenie się na kolejnych eksperymentach.
Wszystko zaczęło się w roku 1763 roku, chociaż może nieco wcześniej. W dniu 23 grudnia 1763 pan John Canton, redaktor czasopisma „Philosophical Transactions”, wydawanego nakładem Królewskiego Towarzystwa Naukowego, otrzymał list od pana Richarda Price’a (nie mylić ze współcześnie żyjącym pisarzem o dokładnie tym samym imieniu i nazwisku), buntowniczego kaznodziei związanego z architektami amerykańskiej niepodległości, podobno głównie Benjaminem Franklinem. List był wysłany 10 listopada 1763 roku i rekomendował panu Johnowi Cantonowi, jako materiał na artykuł, esej napisany (podobno) przez nieżyjącego już wówczas przyjaciela Richarda Price’a, wielebnego Thomasa Bayesa. Price twierdził, że wypełniając ostatnią wolę nieżyjącego Bayesa, porządkował jego osobiste dokumenty i znalazł wśród nich właśnie ten. Redaktor John Canton musiał być pod sporym wrażeniem nadesłanego tekstu, ponieważ ukazał się on jeszcze w tym samym, 1763 roku, którego zostało wtedy tylko 7 dni, pod tytułem: „An Essay towards Solving a Problem in the Doctrine of Chances”[1].
Oto jak Richard Price przedstawiał w swym liście do Johna Cantona główną myśl Thomasa Bayesa: „[…] Jego zamiarem było znaleźć metodę, poprzez którą moglibyśmy wydać osąd na temat prawdopodobieństwa że jakieś zdarzenie będzie miało miejsce, w danych okolicznościach, w oparciu o supozycję że nie wiemy nic poza tym, że w takich samych okolicznościach wydarzyło się to już pewną liczbę razy i nie powiodło się w jakiejś innej liczbie razy. […] Dodaje on, że nie jest trudno to wyliczyć, pod warunkiem posiadania jakiejś reguły dla oszacowania szans, że prawdopodobieństwo zdarzenia doskonale nam nieznanego mieści się między jakimikolwiek znanymi stopniami prawdopodobieństwa, jeszcze przed wykonaniem jakichkolwiek eksperymentów […]”.
Richard Price przedstawił redaktorowi Johnowi Cantonowi myśl swojego przyjaciela z prawie doskonałą wiernością. Prawie, gdyż Thomas Bayes wprowadzał jednak element eksperymentu w swoim modelu matematycznym. W celu wyjaśnienia logiki tego eksperymentu i jego związku z całą przedstawianą tu teorią, poniżej przedstawiam moją własną reprodukcję tzw. prostokąta Bayesa. Narysowałem go tak wiernie w stosunku do oryginału z 1763 roku, jak tylko mogłem. Na razie oznaczenia prostokąta niewiele Wam powiedzą, ale wyjaśniam je dalej pod rysunkiem. W moich wyjaśnieniach staram się streścić i odtworzyć oryginalny wywód Thomasa Bayesa też tak wiernie, jak to możliwe.
Wyobraźmy sobie, że wszystko co może się wydarzyć przedstawiamy jako płaszczyznę, a dokładnie jako skończony prostokąt ABCD wyznaczony na dwuwymiarowej płaszczyźnie; podobne geometryczne podejście jak w przypadku rozkładu normalnego ( patrz „Czasami coś odrasta” ). Wyobraźmy sobie, że mamy dwie kule: W i O. Stajemy twarzą do naszego prostokąta tak, że bok AB jest przed nami, jak rozciągnięta poprzecznie linka. W sumie tyłem też można stanąć, ale wtedy trzeba rzucać przez ramię; matematycznie nie ma to większego znaczenia. Najpierw rzucamy kulą W. Nie musimy jej nadawać żadnego konkretnego celu: po prostu staramy się, żeby potoczyła się po prostokącie ABCD. Trajektorię, jaką pokonała nasza kula W, oznaczamy jako odcinek oS.
Teraz rzucamy kulą O, ale przed rzutem zastanawiamy się, gdzie może trafić w nasz prostokąt ABCD. Pierwsza możliwa odpowiedź brzmi: gdziekolwiek. Druga, alternatywna odpowiedź brzmi jednak: albo w prostokąt oBCS, albo w przyległy do niego prostokąt AoSD. Rozumiecie ? Pierwszy rzut – kulą W – podzielił nam całą przestrzeń możliwych zdarzeń na dwie części. Pytanie o to, co się stanie następnie można uprościć: albo walnie w jedną część przestrzeni, albo w drugą. Sukces albo porażka.
Geometria ma swoje prawa: prawa proporcji. Kiedy już rzuciliśmy kulą W i podzieliliśmy w ten sposób nasz prostokąt ABCD na dwa mniejsze – oBCS oraz AoSD – prawdopodobieństwo że kolejny rzut kulą O trafi w któryś z nich jest zależny od ich powierzchni. Im większy jest prostokąt oBCS w stosunku do macierzystego ABCD, tym większa szansa że kula O trafi właśnie w niego. Ponieważ to są prostokąty, naszą proporcję prawdopodobieństwa można nawet jeszcze bardziej uprościć: prawdopodobieństwo trafienia w prostokąt oBCS jest takie, jak proporcja długości odcinka oB do długości odcinka AB. Genialnie proste.
W ten sposób działa nasz umysł. Wchodzimy na nieznany teren, na przykład do nowego biznesu albo zaczynamy nową pracę. Najpierw określamy granice, w których cokolwiek może się wydarzyć, czyli prostokąt ABCD. Następnie zaczynamy eksperymentować: rzucamy kulą W. Próbujemy nawiązać pierwsze kontakty, przeprowadzić pierwsze własne pomysły itd. Każda kolejna taka próba jest jak rozpoczynany wciąż na nowo eksperyment Bayesa. Rzut kulą W dzieli nam przestrzeń wszystkiego, co się może zdarzyć na dwie kategorie: sukces albo porażkę.
W ten sposób jednostki i zbiorowości uczą się nowych wzorców zachowań. Coś robimy. Spośród wszystkiego co się może zdarzyć, to co robimy trafia albo w prostokąt oBCS (sukces, dostajemy efekty, których oczekiwaliśmy po naszym działaniu) albo w AoSD (porażka, czyli kicha, czyli nam nie wyszło). Sekwencja sukcesów utwierdza nas w przekonaniu, że nasze działanie ma sens i z każdym sukcesem utrwalamy odpowiedni wzorzec zachowań. Sekwencja porażek skłania do refleksji, że w naszym doskonałym planie być może powinniśmy wnieść drobne korekty i następnie próbujemy znowu. Jeżeli w całkowitym zbiorze n prób będziemy mieli większość sukcesów, utrwalimy nasze wzorce zachowań. W teorii uczenia się jest to określane jako wykształcanie świadomej kompetencji. Jeżeli natomiast w sekwencji n prób mamy większość porażek, wtedy będziemy mnożyć wciąż nowe warianty zachowań i sprawdzać, który przynosi efekty. Takie zjawisko jest z kolei określane jako budowanie świadomej niekompetencji, czyli budowanie wiedzy na temat tego, kiedy nam nie wychodzi.
Sformalizujmy nieco to rozumowanie. Jeżeli na 10 prób mamy 70% prawdopodobieństwo ośmiu sukcesów i 2 porażek, całe nasze zachowanie będzie szło w kierunku utrwalania obecnie rozgrywanych strategii i kształtowania świadomej kompetencji. Jeżeli natomiast będziemy mieli 70% szans na 8 porażek i 2 sukcesy, nasze działania będą szły w kierunku budowania świadomej niekompetencji i szukania nowych rozwiązań. Prawdopodobieństwo, które starał się wyliczyć wielebny Thomas Bayes – prawdopodobieństwo p sukcesów na n prób – to obiektywny stan rzeczywistości, który nadaje kierunek naszym procesom uczenia się.
Wracam do kwestii proporcji. Przypuśćmy, że nasz pierwszy rzut kulą W wyjdzie prawie dokładnie pośrodku prostokąta ABCD. Wtedy proporcja pomiędzy odcinkiem oB i całym bokiem AB będzie bliska 50%. Prawdopodobieństwo sukcesu w kolejnym rzucie, tym kulą O, jest również bliskie 50%. Prawdopodobieństwo, że sekwencja kolejnych rzutów kulą O będzie sekwencją sukcesów, która utrwali nasz wzorzec zachowań, jest prawie równe prawdopodobieństwu, że będzie to sekwencja porażek i skłoni nas do poszukiwania wciąż nowych rozwiązań.
Nooo, nareszcie ! Pierwsza praktyczna wskazówka od wielebnego Bayesa ! Jeżeli nasz system wartości jest wyostrzony, tzn. bardzo jasno określa czego chcemy i co określamy jako sukces – czyli nasz prostokąt oBCS jest wyraźnie większy albo wyraźnie mniejszy od AoSD – wtedy potrafimy świadomie zbudować wyraźne rozróżnienie między doświadczalnym uczeniem się skierowanym na utrwalanie naszych wzorców zachowań, a uczeniem się ukierunkowanym na szukanie czegoś nowego. Jeżeli natomiast nasz system wartości jest taki cośkolwiek nijaki i nie wiemy dokładnie, na czym nam zależy, wtedy trudno jest nam określić czy lepiej utrwalać to, co już robimy czy też może szukać nowych rozwiązań. Czyli, tak po ludzku, jak wiemy czego chcemy to uczymy się szybciej, a jak nie wiemy, to wolniej.
Druga praktyczna wskazówka, taka na wielkie okazje: nasz system wartości jest określony przez nasze doświadczenie. Zawsze gdzieś tam u zarania i w kolebce zdarzeń był ten rzut kulą W, który podzielił prostokąt naszej rzeczywistości na dwie kategorie. Czasami warto się zastanowić, szczególnie kiedy czujemy że coś jest naprawdę nie tak, czy przypadkiem nie byłoby warto zainicjować nowej sekwencji i rzucić tą kulą W po raz kolejny.
No dobra, no to jakie jest w końcu to prawdopodobieństwo p sukcesów na n prób ? Thomas Bayes podszedł do tego w sposób, który dzisiaj znamy jako rozkład dwumianowy. Nie byłbym belfrem z krwi i kości, gdybym teraz nie zrobił na ten temat szczegółowego wykładu. Mamy prawdopodobieństwo sukcesu a, że nasza kula O walnie w jeden prostokąt wykreślony przez uprzedni rzut kulą W) oraz prawdopodobieństwo porażki b, czyli że kula O trafi niezupełnie w ten właśnie prostokąt. Mamy n prób, gdzie oczekujemy p sukcesów oraz q = n – p porażek. Z tych zmiennych robimy dwumian Newtona: (a + b)p + q.
Jeżeli ulegniemy pokusie dodawania w nawiasie, czyli jeżeli dodamy a + b, wtedy wyjdzie nam 1 – czyli 100% – i to samo wyjdzie nam po podniesieniu do jakiejkolwiek potęgi. Jeżeli jednak zachowamy się zgodnie z logiką dwumianu Newtona, to otrzymamy wielomian, gdzie jednym ze składników będzie: {n!/[p!(n-p)!]}*ap*bq. Ten właśnie składnik wielomianu jest prawdopodobieństwem otrzymania p sukcesów w n próbach. W składniku tym mamy dwa odrębne czynniki. Z jednej strony mamy czynnik ap*bq , czyli ściśle pojęte prawdopodobieństwo że zdarzy się p sukcesów i q porażek. Drugi czynnik to raczej współczynnik – tzw. współczynnik wielomianu – czyli {n!/[p!(n-p)!]}, który odzwierciedla liczbę możliwych sposobów, na które możemy mieć p sukcesów i q porażek na n prób.
Ten drugi czynnik, czyli {n!/[p!(n-p)!]}, ma ciekawą własność. Wyobraźmy sobie, że mamy 100 prób, czyli n = 100 oraz że chcemy sprawdzić prawdopodobieństwo osiągnięcia 33 sukcesów i 67 porażek. Wyrażenie {n!/[p!(n-p)!]} daje nam wtedy wynik 294 692 427 022 540 894 366 527 900 sposobów wystąpienia takiej kombinacji. Strasznie dużo. Co ciekawe, tyle samo, co liczba możliwych kombinacji 67 sukcesów i 33 porażek. Teraz chcę 58 sukcesów na 100 prób. Wyrażenie {n!/[p!(n-p)!]} jest wtedy równe 28 258 808 871 162 574 166 368 460 400. Jeszcze bardziej strasznie dużo, dokładnie dwa rzędy wielkości więcej co poprzednie strasznie dużo. Jeżeli mogę zadowolić się tylko 3 sukcesami, mogę je otrzymać w 100 próbach na {n!/[p!(n-p)!]} = 161 700 sposobów, tyle samo zresztą co 97 sukcesów na 100 prób. Ciągle dużo ale już nie tak strasznie dużo.
Rozwijam teraz dalej myśl, że teoria Thomasa Bayesa odzwierciedla nasze procesy uczenia się poprzez eksperymentowanie. Powyższy pokaz obliczeniowy wskazuje na ciekawą własność tego procesu. Proces eksperymentowania i uczenia się, gdzie liczba sukcesów jest zbliżona do liczby porażek, czyli gdzie utrwalanie wzorców zachowań (rozwijanie świadomej kompetencji) jest mniej więcej zrównoważone z szukaniem nowych rozwiązań (rozwijaniem świadomej niekompetencji) może się wydarzyć na więcej możliwych sposobów niż procesy skrajne, gdzie mamy albo prawie wyłącznie porażki (prawie wyłącznie uczymy się, co nam nie wychodzi) albo prawie same sukcesy i pracowicie utwierdzamy się w doskonałości naszych metod działania.
To wydarzyło się pod koniec 1763 roku. Inna ciekawa rzecz wydarzyła się całkiem niedawno. W dniu 10 sierpnia 2018 roku gubernator stanu Kalifornia podpisał i przekazał Sekretarzowi Stanu akt prawa stanowego, nakreślający plan dla przejścia gospodarki całego stanu Kalifornia w 100% na energie odnawialne[1]. Temat energii odnawialnych jest drogi mojemu sercu, prowadzę na ten temat badania i staram się tworzyć koncepcje biznesów dla rozwoju energii odnawialnych. Teraz staram się wykorzystać ten konkretny przypadek dla zilustrowania zasad racjonalnego eksperymentowania zgodnie z filozofią matematyczną Thomasa Bayesa. Tak jest, wezmę artykuł napisany w osiemnastym wieku i zastosuję jego założenia teoretyczne do interpretacji działań podejmowanych przez stan Kalifornia dla przejścia na energie odnawialne, w dwudziestym pierwszym wieku.
We wstępie owej kalifornijskiej ustawy możemy się dowiedzieć, iż przed jej uchwaleniem niejaka PUC, czyli Public Utilities Commission, czyli po naszemu Komisja ds. Infrastruktury Publicznej, miała prawo egzekwować od wszystkich detalicznych dostawców energii elektrycznej aby w ich koszyku dostaw energie odnawialne miały następujący udział: 25% w dniu 31 grudnia 2016, 33% w dniu 31 grudnia 2020, 40% dnia 31 grudnia 2024, 45% trzydziestego pierwszego grudnia 2027 oraz 50% w dniu 31 grudnia 2030. Tenże sam wstęp oznajmia, że stan (Kalifornia) wziął i się zastanowił i stwierdził, że jak się da tyle, to pewnie da się i więcej, no i zrewidowano podanej powyżej progi. Teraz postanawia się, że trzydziestego pierwszego grudnia 2024 roku elektryczność ze źródeł odnawialnych ma stanowić 44% sprzedaży detalicznej i ma to podskoczyć do 52% w dniu 31 grudnia 2027, aby osiągnąć 60% w dniu 31 grudnia 2030 roku.
Jestem ekonomistą, więc lubię wykresy. Poniżej, możecie zobaczyć tą zmianę polityki energetycznej właśnie w postaci wykresu.
Pytanie nr 1: w jaki sposób cały stan – w zasadzie cały kraj, bo Kalifornia jest ludnościowo większa od Polski – może takie progi jak wymienione powyżej ustalić w sposób racjonalny i realistyczny ? Pytanie nr 2: skąd cały taki kraj wie, że można te progi podnieść ?
Przypuśćmy, że każdy z Was, moi czytelnicy, chce takie wyliczenia przeprowadzić. Skąd wiadomo, jaki procent energii odnawialnych można wyznaczyć jako cel na przyszłość dla społeczności liczącej sobie ponad 30 milionów ludzi ? Wiadomo, czego nie mamy: nie mamy żadnej reprezentatywnej próbki wielodziesięciomilionowych populacji wraz z ich proporcjami elektryczności dostarczanej ze źródeł odnawialnych. Na tym poziomie analizy nie mamy więc podstaw do rozumowania w kategoriach typowego rozkładu statystycznego ( patrz „Czasami coś odrasta” ). Jak więc podejść do sprawy racjonalnie i wyznaczyć cele, które mają szanse być zrealizowane ?
Politycznie najprościej jest wyznaczyć takie cele, o których wiemy na pewno że zostaną zrealizowane. Jako prawodawca mamy więc przed sobą twarde prognozy, że w roku 2024 odsetek energii odnawialnych wyniesie 46 – 48% i do ustawy wpisujemy 44% itd. Jeżeli jednak myślimy nieco bardziej ambitnie i chcemy stworzyć rzeczywistą strategię przejścia, trzeba zapuścić się w krainę ryzyka i przybić jakiś zakład z losem.
No dobra, ale miało być też o Kalifornii i o jej przejściu na energie odnawialne. W zasadzie wszędzie na świecie przejście to ma szczególną postać, odmienną od tego co działo się jakieś 100 – 150 lat temu, kiedy z kolei przestawialiśmy się na energię z paliw kopalnych. Wtedy, w przeszłości, węgiel, gaz czy ropa naftowa zastępowały młyny wodne czy wiatrowe, tudzież domowe piece, w postaci wielkich skoków. Otwierała się nowa duża elektrownia i za jednym zamachem „przestawiała” na paliwa kopalne całe duże społeczności. Z energiami odnawialnymi jest przeciwnie. Z wyjątkiem niektórych miejsc na świecie (np. kompleksu słoneczno-cieplnego Ouarzazate w Maroku), energie odnawialne pojawiają się w postaci stosunkowo niewielkich, lokalnych instalacji. Przejście na energie odnawialne to stopniowe przechodzenie lokalnych społeczności na „paczki” energii pochodzącej z wody, wiatru czy słońca.
Mamy tu do czynienia z procesem zbiorowego uczenia się. Najpierw zbiorowość rzuca kulą W, jak u Bayesa i jest to zresztą rzut wielokrotny. Zaczyna się od niewielkiej liczby lokalnych instalacji opartych na energiach odnawialnych. Przedsięwzięcia te są eksperymentem, który daje wiedzę na temat tego, co można uznać za sukces ekonomiczny i technologiczny, a co jest porażką. Każde kolejne przedsięwzięcie, spośród tych pionierskich, dostarcza nowych informacji. Przychodzi moment, kiedy „sukces” i „porażka” są na tyle ściśle zdefiniowane, że można pokusić się o określenie ich prawdopodobieństwa.
Według danych udostępnianych przez U.S. Energy Information Administration, przeciętny mieszkaniec Kalifornii zużywa rocznie 199 milionów Btu (British Thermal Units) energii, czyli ok. 58 321 kilowatogodzin. Ludność Kalifornii, zgodnie z danymi World Population Review, to obecnie 39 776 830 osób. Jeżeli strukturę rynku energii w Kalifornii wyrażamy w procentach, to dzielimy ten rynek na „paczki”, z których każda równa jest 1% tegoż rynku, czyli jest to 1% * 39 776 830 osób * 58 321 kilowatogodzin = 23 198 301 877,32 kilowatogodzin = 23 198,3 gigawatogodzin. Jeżeli ustawa zakłada, że
Wskaźniki procentowe zawarte w cytowanej tu ustawie Parlamentu Stanu Kalifornia można zinterpretować jako miary prawdopodobieństwa. Jest to prawdopodobieństwo, że losowo wybrana „paczka” energii równa 23 gigawatogodziny z groszami wyląduje w prostokącie „energie odnawialne” a nie w prostokącie „energia z paliw kopalnych”. Innymi słowy, zbiorowość stanu Kalifornia rzuca już drugą kulą, czyli kulą O. W ustawie jest wpisane założenie, że prawdopodobieństwo to będzie rosło w czasie. Założenie to jest nawet wzmocnione przez fakt, że najnowszy tekst tych przepisów zakłada wyższe prawdopodobieństwo niż poprzednia wersja. Zgodnie z filozofią matematyczną Bayesa jest tylko jeden sposób, aby to prawdopodobieństwo wzrosło: prostokąt odpowiadający kategorii „sukces w eksploatacji energii odnawialnych” musi być coraz większy w relacji do całkowitych rozmiarów prostokąta ABCD, czyli całego uniwersum zdarzeń. Innymi słowy, definicja sukcesu musi być coraz bardziej pojemna.
Jest jeszcze drugi poziom logiczny w tym rozumowaniu. Pamiętacie wyliczenia współczynnika wielomianu sprzed kilku akapitów ?No wiecie, tego {n!/[p!(n-p)!]}. Pokazałem wtedy wyliczenia dla 100 prób, a więc tak jakby pokazywał je dla 100 paczek energii, z których każda ma te tam 23 gigawatogodziny z lekkim hakiem, w sensie że w Kalifornii, bo u nas w Polsce to taka paczka miałaby jakieś 11 gigawatogodzin. Oni zużywają więcej energii na transport i na klimatyzację. W każdym razie, logika rachunku dwumianowego, opartego na rozumowaniu Thomasa Bayesa sugeruje, że istnieje 100 891 344 545 564 193 334 812 497 256 sposobów uzyskiwania ze źródeł odnawialnych 50 paczek energii na 100 możliwych. To był kiedyś wyznaczony cel dla Kalifornii na rok 2030. Jest to jednocześnie największa możliwa liczba kombinacji sukcesów i porażek w 100 próbach. Innymi słowy, jest to proces uczenia się o największym potencjale przynoszenia informacji z kolejnych eksperymentów. Teraz, od 10 września, ten cel został zrewidowany do 60%, a więc do 60 paczek energii na 100 możliwych. Jest 13 746 234 145 802 811 501 267 369 720 sposobów uzyskania 60 sukcesów na 100 prób. To jest ponad siedem razy mniej niż w przypadku 50 sukcesów. Nowe ustawodawstwo stanu Kalifornia przesunęło moment maksymalnie efektywnego, zbiorowego uczenia się wstecz w czasie, z roku 2030 na moment gdzieś między rokiem 2024 a 2027. Ciekawe.
[1] Senate Bill No. 100, CHAPTER 312, An act to amend Sections 399.11, 399.15, and 399.30 of, and to add Section 454.53 to, the Public Utilities Code, relating to energy. [Approved by Governor September 10, 2018. Filed with Secretary of State September 10, 2018.]
[1] „An Essay towards Solving a Problem in the Doctrine of Chances”. By the Late Rev. Mr.Bayes, F. R. S. Communicated by Mr. Price, in a Letter to John Canton, A. M. F. R. S. ; Author(s): Mr. Bayes and Mr. Price; Source: Philosophical Transactions (1683-1775), Vol. 53 (1763), pp. 370-418. Published by: Royal Society; Stable URL: http://www.jstor.org/stable/105741
3 thoughts on “Dwie kule w Kalifornii i wielebny Thomas Bayes”